Cleo 18 września zaprezentowała światu swoje nowe muzyczne dziecko. Mowa o jej trzeciej płycie, pt. "superNOVA". Pojawiły się na niej znane już z radiostacji przeboje piosenkarki. Zobaczcie, co artystka powiedziała o swoim krążku. Specjalnie dla widzów Dzień Dobry TVN Cleo przygotowała także muzyczną niespodziankę.
Uwaga! Zakup biletów poza autoryzowanymi punktami sprzedaży (Facebook, aukcje internetowe itp.) stwarza ryzyko zakupu biletów nieoryginalnych lub nieważnych, które nie umożliwią wejścia na koncert. sanah, Zalewski, Arek Kłusowski, Mery Spolsky, Kaśka Sochacka i inni wystąpią na Letnie Brzmienia Festiwal na Błoniach PGE Narodowego już 27 sierpnia. Koncerty są zwieńczeniem
Zadaniem algorytmu jest przeprowadzenie systemu z pewnego stanu początkowego do pożądanego stanu końcowego. Badaniem algorytmów zajmuje się algorytmika. Algorytm może zostać zaimplementowany w postaci programu komputerowego. Jako przykład stosowanego w życiu codziennym algorytmu podaje się często przepis kulinarny.
Dedal jest zapewne najbardziej znany z faktu zaprojektowania labiryntu Minotaura. Dowiedz się dziś czegoś więcej o tej fascynującej postaci ze starożytnej, greckiej mitologii! Dedal był mitycznym greckim wynalazcą, architektem i rzeźbiarzem. Mitologia grecka opowiada między innymi o tym, jak zbudował między innymi sławny labirynt
Bolesław (imię) Boleslav (cz.) Bolesław ( bole (j) + sław – „bardziej sławny”) – słowiańskie imię męskie. Dawniej zapisywane również w formie skróconej Bosław lub Bolko. Imię dynastyczne w polskiej dynastii Piastów oraz czeskiej Przemyślidów. Do dynastii piastowskiej zostało zapożyczone od Przemyślidów poprzez
tenor - wysoki głos męski (jasny)bas - niski głos męski (ciemny) Głosy żeńskie: sopran - wysoki głos kobiecy (jasny)alt - niski głos kobiecy (ciemny) wysłuchaj brzmienia poszczególnych głosów: GEORGE FRIEDRICH HÄNDEL, aria "why do the nations" z oratorium "mesjasz". George Friedrich Händel, aria "behold and see" z oratorium
. Bo piękno na to jest, by zachwycało Do pracy - praca, by się zmartwychwstało 47 "Cóż wiesz o pięknem?..." -- Spytam się tedy wiecznego-człowieka, Spytam się dziejów o spowiedź piękności: Wiecznego człeka, bo ten nie zazdrości, Wiecznego człeka, bo bez żądzy czeka, Spytam się tego bez namiejętności: "Cóż wiesz o pięknem? ..." ... "Kształtem jest Miłości" - On mi przez Indy - Persy - Egipt - Greków - Stoma języki i wiekami wieków, I granitami rudymi, i złotem, Marmurem - kością słoniów - człeka potem, To mi powiada on Prometej z młotem. Kształtem miłości piękno jest - i tyle, Ile ją człowiek oglądał na świecie, W ogromnym Bogu albo w sobie-pyle, Na tego Boga wystrojonym dziecię; Tyle o pięknem człowiek wie i głosi - Choć każdy w sobie cień pięknego nosi I każdy - każdy z nas - tym piękna pyłem. Gdyby go czysto uchował w sumieniu, A granitowi rzekł: "Żyj, jako żyłem" - To by się granit poczuł na wyjrzeniu, I może palcem przecierał powieki, Jak przebudzony mąż z ziemi dalekiej ... Lecz to z granitu bryłą ten by zrobił, A inny z tęczy kolorem na ścianie, A inny drzewa by tak usposobił, Żeby się dłońmi splotły w rusztowanie; A jeszcze inny głosu by kolumnę, Rzucając w psalmy akordów rozumne, Porozpowijał jak rzecz zmartwychwstałą, Co się zachwyca w niebo: szłaby dusza Tam - tam - a płótno na dół by spadało, Jako jesienny liść, gdy dojrzy grusza. Promethidion 37 To w tym - o pięknem przypowieść ma leży!... I tak ja widzę przyszłą w Polsce sztukę, Jako chorągiew na prac ludzkich wieży, Nie jak zabawkę ani jak naukę, Lecz jak najwyższe z rzemiosł apostoła I jak najniższą modlitwę anioła. (Promethidion, Bogumił) O SZTUCE (DLA POLAKÓW) Są obrazy Van-Eyka z tym podpisem w rogach umieszczanym: "Jak mogłem: VE." ZAWIERA TREŚCI 1. Sztuka w obliczu czasu bieżącego i w obliczu ścisłych umiejętności. 2. Sztuka w obliczu praw natury. 3. Sztuka w obliczu życia. 4. Sztuka w odniesieniu do religii. 5. Pojęcia narodowe. Razem: Objawienie, uzasadnienie i obrona sztuki u Polaków. DEDYKACJA Tym, którzy z wielką Historii zniewagą, U słupa Prawdę rozebrawszy nago, Już, już świstali: - Jako Dziewicy obuwie wężowi, Spadnie na czoło lada kwiat i powié: "Dotąd!... nie daléj!..." * * * Tym zaś, co, serca jeszcze mając szczątek, Nie powstydzili się wielkich pamiątek Myślą czcić wielką: - Palmy się schylą od wołań anioła I, pognębione okrążywszy czoła, Łzę otrą wszelką... I Pisać o sztuce dla narodu, który ani muzeów, ani pomników, właściwie mówiąc, nie ma; pisać dla publiczności, która zaledwo biernie albo wypadkowo obznajomiona jest z tym przedmiotem - jest to nie pisać o sztuce, ale objawić ją. Niemniej, pisać o sztuce dla Polaków i po polsku w chwili, kiedy bardzo niedawno część ta intencji i pracy obwołaną została za niewłaściwą, szkodliwą i osławienia godną; owszem, tak poniżonemu przedmiotowi obywatelską godność zyskać - jest to nie pisać o sztuce, ale uzasadnić ją i postanowić. Trudność ta druga, gdyby nie była z braku rozwiązania onej wstępnej i pierwszej pochodzącą, byłaby może nie do zwalczenia dla współczesnych. Skoro zatem okaże się możebność korzystnego obcowania z taką publicznością w takim przedmiocie, znikną przez to samo osławienia i wyklinania owe, albowiem okażą się być, czym są - niewczesnymi! Okazanie pogodne - po-nad-pamfletystyczne - niewczesności zarzutów bywa zagładzeniem onych wszędzie, a jest nieodzowne w tym przedmiocie. Gdyby Polska-naród nie wyczekiwała i mogła nie wyczekiwać nic od Polski-społeczeństwa, jak np. w kwestii włościańskiej dziś się dzieje, owszem, gdyby bez obrazy majestatu Cywilizacji mogła Polska-naród uważać Polskę-społeczeństwo za wynik tylko geograficzno-strategicznych widoków i planów swoich, zaiste że ten promień intencji i pracy, który się sztuką zowie, mógłby być dla niej obojętnym, jak też z nim poczynali sobie wielcy nawet pisarze nasi - co wspomniało się indziej.* [*Promethidion, Epilog,XIX.] Kiedy albowiem naród dopiero uzasadnia się, a ważność społeczeństwa nie tylko że wyrównywać mu nie może, ale zupełnie jest wypadkową i podrzędną, i do dalszych poruczeń zostawioną, wtedy zaiste że jedyna tylko sztuka obchodzić go zwykła: inżynieria, lub wyłączniej: sama sztuka wojskowa, jakkolwiek i ta jeszcze - niestety - jest sztuką! Owszem - dostrzec się daje, iż wyłączenie pierwiastka sztuki spośród licznych darów znamionujących wodza - owszem, ograniczenie się na heroizmie nagim bez udziału tej historycznej estetyki, która epopeję tworzy - dawać zwykło wiele bitew szczęśliwych, wiele przegranych wojen. Tak i w oddalonej ze wszech miar na pozór sztuce lekarskiej bynajmniej nie płonnym jest przydatkiem, iż umiejętność ta, i ta możność, sztuką się zowie. Nie tylko albowiem wśród licznych szczęśliwego lekarza darów mile witanym bywa, jeżeli jest odgadującym bystro, ale jak dalece rzeźbiarskiego prawie ukształcenia chirurgia wymaga? - o tym nie można wątpić - co zaś fizjonomiki się dotyczy, jak na przykład szanowne dzieła Lavatera, o tym zawyrokować nawet trudno, czyli są dla artystów, czyli dla lekarzy sporządzone. Mamże i o umiejętności skądinąd ścisłej, to jest o matematyce, nie przypomnieć, iż tam, gdzie astronomii się oddaje i usługi jej pełni, po wielokroć opiera się ona na prawach profetyzmem natchnienia otrzymanych i te za zasadę sobie bierze, sama indziej wszechzasadniczą będąc, tak iż nie skłamię, jeśli powiem, iż skrzydłom owdzie cyrkiel zdąża. Prawo z czymże obcuje, jeśli bezprawiem nie jest?... jawność, sąd przysięgłych i obrońcy do ileż bez oratorstwa obejść się mogą? Historii potrafiłżebym archeologię i paleografię, i właściwą nawet monumentalną-sztukę odjąć, bez powalenia jej na ziemię? Jeżeli więc wojskowa-sztuka, medycyna, matematyka, prawo i historia, zdanie swoje o sztuce wiekami całymi zapisawszy, do nierozdzielnego onąż współudziału stanowczo przypuściły, nie pozostaje nam zaiste poszukiwać, gdzie jest ów głos zaprzeczny, tak niepobłażliwie z istotą sztuki obchodzący się, ale raczej, pominąwszy go, wejrzeć jeszcze w dwie najpoważniejsze sfery bytu: w naturę i w życie - czyli czasem w tych dwóch nie jest sztuki-istota więcej niźli w powyższych i ostatecznie uprawnioną? Po czym już, gdyby tak być miało i tak okazało się, religijnego tylko jeszcze spytać należałoby się namaszczenia, czyli i to nie jest sztuce odmówionym. II Sztuka w znaczeniu przyjętym najpowszechniej, dlatego może, że w znaczeniu jej najniższym, będąc "naśladowaniem natury", nie może być już przez to samo w naturze inaczej dociekaną, jeno jako piękno i onego to piękna bezpośredni okres, czynny udział, osobna pora, słowem prawo, wpośród współdziałania wszystkich innych praw natury istniejące i obowiązujące. Takowy to udział, taki okres, osobna pora taka, prawo takie - jestże w cało-sprawie przyrodzenia tak wyraźnym i dzielnie obowiązującym, ażeby na nim się oparłszy uprawnić przeto ową tylo-wiekową pracę intencji i wiedzy, która sztuką zowie się? Natura wydzieliłaż miejsce i czas prawu takowemu, prawu piękna? - że albowiem wszystko w naturze pięknem jest, albo bywa, to może właśnie dlatego, że wszystko nie ma jeszcze przez to samo osobnej istoty swojej, i podejrzewać dałoby się raczej o zależność od sposobu rzeczy uważania, od sposobu patrzenia na nie. Lecz nie - prawo to, prawo piękna, ma i czas sobie osobno wydzielony w porze kwitnienia wszelakiego, i ma przedmiot swój w kwiecie. Jakoż kwiat, ta to błaha zawiązka piękna, która wdzięczy się dziś, a jutro wiatr ją zwarzy, pochłonie zwierzę paszczą grubą, człowiek nogą poważną zdepcze; kwiat, który nie tylko w każdym względzie po-nad-użytecznie pięknym bywa, ale jeszcze są kwiaty jakoby na wyłączną posługę piękności, i to bardzo wyszukanej, przeznaczone; kwiat i pora-kwitnięcia, we wszystkim piękna, tak dalece "realnym i praktycznym" - jak to dziś mówią - prawem jest, iż gdyby Attyla lub inny barbarzyniec jaki bicza trzaskiem zmiótł te wdzięczne fraszki i te ozdoby z pól i drzew - zaiste że obozy jego w odwrotnym marszu nawet musiałyby wymierać, głodem wielkim za pogwałcenie onych to praw pobite. Od owoców prawdy albowiem aż do ziarnka rośliny najdrobniejszej, która w szczelinie głazu twardego ma mieszkanie, wszystko przechodzić musi porę kwiatu, porę piękna kwitnienia, jeśli ma być owocem użytecznym i ważność mającym. "Przypatrzcie się - mówi Pan i Mistrz - liliom, jako rosną: nie pracują ani przędą, a powiadam wam, że i Salomon we wszystkiej ozdobie nie był tak ubranym jako jedna z tych..." (Łukasza Ś. XII27) III Ale że i o religijne zapytamy się dla sztuki namaszczenie, obiecaliśmy sobie nie tylko praw jej pomiędzy prawami natury poszukiwać, lecz i w sferze moralnej życia wskazać, jakie zajmowałaby ona miejsce. Pośpieszamy więc orzec, że jeżeli jest w człowieczeństwa dziejach stan prostoty, z której się wychodzi, i tej drugiej prostoty, do której się dochodzi, stan prostactwa i stan prostoty doskonałej, tedy cały on ciąg onego to właśnie dochodzenia nie może się bez arcypoważnego udziału sztuki w życiu obejść i nie obywa się. Zaiste, bardzo prostotliwą, naturalną i bezwikwintną jest rzeczą oddać w dwakroć poszturg mało uważnego przechodnia w ulicy ciasnej. Zaiste, bardzo ofiarnym jest czynem policzek nadstawić po uderzeniu pierwszym - ale ani ofiarną i stygmatyczną, ani naturalną rzeczą jest wymierzyć sobie i bliźniemu swemu sprawiedliwość. Samo słowo wymierzyć zapowiada już coś sztucznego. W tymże względzie osobie nieprzyjaznej złą nowinę donieść w całej przeraźliwej jej nagości - naturalnym jest czynem i nic w sobie sztucznego nie mającym, ale zaczekać na upamiętanie się czyje, ale uprzedzić one, ale temu, który zranił ciebie, okryć mogącą zabić go wiadomość - są to nienaturalne i wielkiego wymagające artyzmu poruszenia! Jakoż podłość jest bliższą człowieczości, ale sztuka w życiu więcej jest obowiązującą i potrzebną. "Miej serce - i patrzaj w serce." Nie tylko "miej", powiada tu poeta, ale zarazem "miej i patrzaj" w nie. Wiersz ten, może największy treścią, jaki kiedykolwiek napisał Adam Mickiewicz, pomijamy z żalem, iż nie możemy tutaj, dla szczupłości zakresu, w szerokości chociażby równej całemu temu pismu badać go i wykładać. Zbliżyliśmy się albowiem już do samego, że tak nazwę, prądu sztuki w życiu, gdzie pomiędzy naturalnością podłą - naturalnością nałogową, wolną od udawania dlatego, iż celu jeszcze nie ma - a pomiędzy siebie tylko na celu mającą ogładą zewnętrzną, jednym słowem: pomiędzy bez-lubstwa a samo-lubstwa grubiaństwem i fałszem, żaden składny dwuznacznik, żadna, mówię, doktryna upogodzić nie może wciąż powstawać muszących przeciwieństw na polu życia - jedynie albowiem tam aż przeprowadzonej sztuki jest to okres. Jakoż gdyby tu technicznego, a przeto wyłącznego, wolno było użyć wyrażenia, powiedzieć dałoby się, iż sztuka ekwacją jest postępu - postępu nawet moralnego, o ile ten historii jest przedmiotem. Ileż bo to smutków do niewypowiedzenia smutnych, boleści ileż do niewypowiedzenia bolesnych - ileż to i trudności do niewypowiedzenia trudnych dlatego jedynie spotyka się, iż przez niewypowiadanie tychże słuszne aż do onego to niewypowiedzianego wzrosły stopnia! Hamlet, w domu swych przodków, czemu to aż z aktorami przestawanie za jedyną mieni sobie ulgę? Zaiste, podrzędnym, przypadkowym lub okolicznościowym, a niekiedy dziwacznym mienią ów głęboko mistrzowski pomysł wprowadzenia aktorów na dwór Książęcia w chwili, kiedy już całe dworu tego rzeczywiste, potoczne i naturalne życie wynaturzonym tylko fałszem stało się. Z stanowiska jednakże, o którym powyżej mówiliśmy, dramatyczny ten obrót najprostszym rzeczy jest następstwem. Kiedy albowiem cały obyczaj familijny i powszednia jego rzeczywistość brudną stały się maską, wtedy maska-teatru zamieniła się tylko w rzeczywistość nieskończenie godniejszą wyboru i pierwszeństwa. Przyjęła nawet siłę akcji i jakoby prawdą stała się. Na przykładzie następnie umieszczonym, z aktu pierwszego sceny drugiej wziętym, łatwo jest dopatrzyć wszystkich tych zarysów sztuki w życiu, o których dotąd mówiliśmy, a które uprzytomią się wydatniej za zbliżeniem spostrzeżeń z wzorem - pomnieć tylko należy, że rozmowa jest matki z synem po śmierci ojca. MATKA Wiesz sam, i rzeczą jest najprostszą w świecie, I tak to bywa wciąż-że, co się rodzi, Przechodzić musi przez śmierć w nicość trzecię, W wieczność - - HAMLET Wiem, pani: tak, to tak przechodzi!- MATKA Więc czemuż rzeczy nie brać, jak są one- Zwyczajne czemu zdawać się ma dziwnym? HAMLET Zdawać? - O! pani - to nie jest zmyślone Czarnym kolorem płaszcza, ruchem sztywnym, Wzdychaniem, które siłę płuc oznacza, Bladością cery, dużym łez potokiem - Z całą ich formą, modą i urokiem, Który się zdawać może - że rozpacza! Nie - to mię wszystko najmniej nie wyraża. Właśnie, iż sztuka wygrać to jest w stanie, Właśnie, iż często udać się to zdarza, Gdy to, co cierpię ja, jest nad udanie. Kiedy tak, w pierwszym zaraz akcie i w drugiej scenie - a więc dobrze jeszcze przed ucieczką do aktorów i sceny - zasłania się już Hamlet przed oną radą matki, ażeby brać rzeczy, jak są one, naturalnie i po prostu, i nie wdać się w patetyczne smutki, Królowa odrzuca się na stanowisko przypuszczające dramę w życiu i próbuje, do ila ta celom jej posłuży, mówiąc: Że Hamlet ojca płacze, jest przykładnie, Bardzo przykładnie, owszem, bardzo ładnie...| -------------------------------------------- Na tym to przykładzie - krótkim, o ile tego wymaga zakres pisma, ale w którym brzmią główne tony, o przeprowadzonej sztuce w życie świadczące - zamykamy nasz okres temuż poglądowi na sztukę poświęcony i należny, a przechodzimy do uważania onejże wobec religii. IV Kiedy niedawno zmarła Rachel, która była wielką artystką dramatyczną, znalazła już się na południu talentu swego i w Potsdamie grała przed złożoną z królów publicznością, zdarzyło się, iż po najpomyślniejszym z tych przedstawień skoro się udała na spoczynek, uczuła była jakoby rękę wielką tłoczącą jej pierś na sposób, w jaki się pędzącego w biegu zatrzymuje - i usłyszała była głos: "Tu koniec twój - tu skonasz!..." I zdało się jej było, iż obejrzała się za głosem, patrząc, gdzie skonać ma - gdzie jest jej koniec? Ale zobaczyła tylko czworoboczną izbę, wapnem prostym bieloną, pustą, i zdało się jej, że nic w tej tak pospolitej izbie nie ma. A patrząc, patrząc dłużej, kiedy dziwowała się onej wielkiej prostocie miejsca tego - dostrzegła jeszcze klęcznik i dostrzegła postać klęczącą, ta zaś była jakoby posąg, którego nie można było widzieć twarzy, lecz który na wejrzenie przypominał statuę Polymnii z Louvre'u. Dzienników wiele powtarzało zdarzenie to, które słynna aktorka opowiadała była bliskim swoim, ale nikt snu owego nie tłumaczył. Jest on jednakże wielce jasny. Każdy aktor, wchodząc do celi kameduły, przed podobnym klęcznikiem powiedzieć sobie może z onym głosem tajemnym: "Tu - koniec twój." Jakoż wobec religii sztuka, samoistność swą tracąc, wstępuje już w porządek potęgi wyższej życia, gdzie o tyle tylko żywa jest sobie, o ile litery światłem staje się, o ile kona sobie, a najjaśniejszym-tajemnicom wiary objawionej, jako uwidomiające ciało, postać i forma, posługuje.* (*Pieśń społeczna, karta XI, wiersz 21,22,23, Ołtarz już kresem jest samoistnego sztuki bytu, i jeżeli w sztuce wojskowej, medycynie, matematyce, prawie, historii itp. udział sztuki wybiera sobie właśnie że najżywotniej - samodzielne części tych umiejętności, stając się jakoby ołtarzem świętego ognia ich, to - przeciwnie - na stopniach religijnego ołtarza ołtarzów udział ów sztuki na najformalniejszej właśnie części ogranicza się - tak iż powiedzieć by można, że prawdziwej religii forma udziela jeszcze ducha wiadomościom doczesnym przez sztukę. Spostrzeżenia tego, na którym budowa niniejszej pracy o sztuce zakłada się, ażeby tym wybitniej prawdę uczuć i kres ów tajemniczy przemieniania się sztuki w wyższą natury potęgę naznaczyć, nie od rzeczy będzie przytoczyć tu słowa świetego mędrca Tertuliana do Senatu Rzymskiego. Te brzmią: ( To pociesza nas, że bogowie wasi, czyli posągi, ażeby dostąpić bóstwa, przechodzą pierwej przez te same katusze, na które my codziennie przez ich fałszywe bóstwo wystawieni bywamy. Wy przybijacie Chrześcijan do krzyżów i słupów; czyliż nie tak samo rzeźbiarz, formując postać bóstw, od krzyża lub pala rozpoczyna? Nie na krzyżuż to odbierają one pierwsze zarysy świętości ich profilów? Wy i żelaznymi pilnikami rozdzieracie boki Chrześcijan - ależ piła, pilnik i rylec nie mniej, owszem, staranniej, obrabia członki bóstw. Wy i głowy Chrześcijanom odejmujecie według upodobania, tak jak się z bogami waszymi dzieje, które głów by nie miały, gdyby onych rzeźbiarz nie dał im. My rzucani bywamy na pastwę bestyj, a na czyjąż to pastwę Bachus, Cybela i Ceres podawani bywają! W ogień rzucacie nas, a ileż bóstw tej próby nie przechodzi? Do kopalni bywamy wysyłani, a toć z onych kopalni i bałwany wasze dobywają się. Lecz co nad to jeszcze pewnego jest, to to, iż zaiste że równo bogowie wasi nie czują zniewag onych i poniewierek, i zaszczytów. - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Wszelako oto i tu jeszcze, jakkolwiek w obrazie tak bolesnym i dla innych powodów przytoczonym, potwierdzone jest to, co właściwą, co rzetelną sztuki stanowi prawdę. Można było albowiem w ten już sposób do Rzymian odzywać się, można było w sposób nierównie snadniejszy do Greków, jak to Apostoł Paweł czynił, właśnie że dlatego, iż w samym onym rozwinięciu sztuki i estetyki leżała już pierw ujma temu dzikiemu bałwochwalstwu, które całe wymowy nie dopuszcza, a porozumiewanie się wszelakie zbrodnią mieni. Doświadczenie historii uczy, iż skoro lud jaki bogi swoje idealnej piękności podda, wraz i bałwochwalstwa potwór zanika - alegorie się zaczynają - po nich figury-retoryczne miejsce biorą, i prawda już odtąd te przynajmniej prześladowania spotyka, które i dziś godzić na nią mogą, wcielonych obrońców jej zamęczyć, ale prawdy w niczym nie uszkodzić - owszem, na tym błogosławieńszym postawić ją przeto świeczniku. Ideał albowiem, nieskończonym będąc, najnieustanniej przez to samo przewyższać się dozwala, bałwochwalstwo zatem na tej drodze w lenistwo jedynie i w błąd nieledwie estetyczny, albo już w tę ostatnią maskę interesu brudnego się zamienia, którą pokrywał się ów rzeźbiarz dla Świątyni Diany pracujący i dlatego jedynie przeciw kazaniom Pawła Świętego Apostoła podburzający rzeszę ciemną. Nie był to już wszelako prawdziwy artysta grecki z czasów pięknych, ale właściwiej kupiec - prawdziwy Grek byłby raczej wędrownym jakim bóstwem Apostoła każącego uznał i, za takowe obwoławszy, woły mu na ofiarę przynieść radził, jak to w innym mieście greckim miejsce miało. W idealnym piękna uprawianiu leży pewne uczucie-wyższego-porządku-rzeczy, ku któremu wznosząc się, jeżeli nareszcie u szczytów onego napotkanej prawdy nie można wziąć, to jedynie dlatego, iż człowiek wziąć sam nic nie może, co by mu pierw nie było dano wziąć. Bałwochwalstwo przeto na tej drodze - jak to rzekliśmy wyżej - jest już raczej lenistwem, opieszalstwem i gnuśnością prawy zatrzymującą postęp. Ammianus Marcellinus, w początku piątego wieku pisząc, tak obraz stanu tego kreśli: I te niewiele domów, gdzie poważnie umiejętności i sztukę uprawiano, zamieniło się już na teatra zniewieściałości i uciech szalonych, które tego są następstwami. Nie słychać już tam nic, oprócz samych głosów ludzi i instrumentów; zamiast filozofa albo mówcy, grajek, trefniś lub skoczek poszukiwany bywa. Księgozbiory zamknięte są jak groby, a gdzie o treść pytać należałoby, tam raczej za fletem, lirą albo innym muzycznym narzędziem biegną, i to jedynie jako za nieoddzielnym płaskiej komedii chórem. Starożytni wprawdzie pewny rodzaj muzyki zawsze w pogardzie mieli, mowa tu jest wszelako o ogólnym raczej wygaśnięciu wszelkich idealnych poczuć i zaparciu się ich postępu. Z Chrześcijaństwem dopiero bowiem święty Ambroży, a głównie święty Grzegorz papież, objawiają, uzasadniają i stanowią muzykę dzisiejszą. V Po skreśleniu zatem w ustępie pierwszym (I), jaką zastaliśmy ważność publiczną sztuki, a jakie ona nie tylko w czasie bieżącym, ale w sztuce wojskowej, medycynie, matematyce, prawie i historii, przez cały tok postępu onych, zajmuje miejsce, i jest bynajmniej tym czymsiś(!), za co ją wszyscy prawie wszystkich narodów teoretycy uważają, a na ich wiarę nasi polscy - wypowiadamy z naszej strony bardzo prosto, że sztuka w obliczu umiejętności jest sferą każdej z nich żywotną i dopóki są one żywotnymi. Po okazaniu następnie w rozdziale drugim (II), że wobec natury uważana sztuka wchodzi w jej prawa. Po określeniu w ustępie trzecim (III), że uważana sztuka w życiu jest ekwacją postępu moralnego. I po tym, co ustęp czwarty (IV) zawarł: to jest, iż w odniesieniu na ostatek do religii, sztuka ujście swoje tam znajduje, ale jako wszędzie indziej żywotną jest, tak - odwrotnie - u ołtarza progów w literę jedynie wyjaśniającą Słowo zamienia się i zamyka przeto całość istoty swojej. Po objawieniu, uzasadnieniu i obronieniu sztuki, jednym słowem, pozostaje mi tylko z zadziwieniem wielkim odpowiedzieć, jak mogła rzecz z siebie tak poważna obwołaną być za czczą i szkodliwą? Tudzież, o ile da się - w tak złym powietrzu - skreślić także pojęcie polskie, na tym obszernym polu koczujące... Zapytanie jednakże pierwsze milczeniem tylko, albo skreśleniem ogólnym stanowiska sztuki do doktryny, albo następującym, co najlepiej, zbyć można porównaniem: I kryształowa szyba, kiedy się wskośnie na nią patrzy, zasłania oczom przedmioty. Przejdźmy teraz do narodowych pojęć. * Zdaje mi się, że dotąd nie określono jeszcze ani w sposób wyraźny określić próbowano, czyli, o ile i jako ma się rozumieć właściwie to słowo: sztuka-narodowa. Jest albowiem wiele sposobów bardzo klasyczną i akademicką formę mających, a sporządzonym, zdałoby się, wyłącznie ku temu, aby treści zawiłe, mianowicie zaś te, których rozwiązanie owoców pochlebnych nie przynosi, omawiać, odraczać lub - solennym pokrywszy milczeniem - mieć je na boku i ostrożnie, jak starą broń nabitą, wokoło której domownikom i dziatwie skrzętnie radzą przechodzić. Taki stary arkebuz wszakże pokazuje się z czasem, że, bynajmniej nabitym nie będąc, próżno straszył lat parę z kąta swego. Sztuka narodowa jako czas może być tylko wyrazicielką historycznej, że tak powiem, godziny, o której naród jaki poczuwa się do udziału w wyrobie ogólnym. Dzisiejsze rysunki chińskie zupełnie tej wartości są, co bizancko-włoskie przed Giottem, lubo Chińczycy na tak niesłychanie wyłącznej osobności trzymają się. Proszę tedy z łaski swojej zjawisko to inaczej wytłumaczyć (!). Sztuka narodowa jako miejsce może już być wyłączniej uważaną, ale i to ze względów następujących: Idea, gdyby tylko myśleniem czczym pozostać miała, nie potrzebowałaby bynajmniej warunkom miejsca odpowiadać; ale że idea prawdą zostać ma, a prawda nie jest tylko onym samym myśleniem czczym, idea przeto poddawaną jest w części pewnej i warunkom miejsca, nie ażeby przez takową próbę traciła co, ale owszem, aby jedną więcej zaletę zdobywała. Duch modlić się może tak szybko, warunki miejsca, przed tą oną szybkością ducha zniknąwszy, jakkolwiek trwają zawsze, nie trwają już dla modlitwy jego: ale człowiek, kiedy modli się, potrzebuje choćby tyle miejsca, aby spokojnie klęknąć mógł. Tak się to ma idea do materii, czas do przestrzeni - rzecz za niesłychanie zawiłą i do okazania niepodobną uważana! Żeby jednak bliższe z tego dla narodowej sztuki wyprowadzić się dało wnioski, równanie ono powyższe nie wystarcza, trzeba jeszcze wyniku z równania tego, trzeba jeszcze tej trzeciej rzeczy, która by, owocem czasu i owocem przestrzeni naraz na drodze sztuki będąc, świadczyła nam nie tylko o istnieniu stopni i kierunków, ale i wskazywała one w pewnym względzie. Takim to więc owocem cóż jest? - wyraz, czyli jak się to potocznie mówi: słowo. Wyraz, słowo, albowiem, naraz prawie miejsca i czasu potrzebując, naraz używa onych, ani bez nich jest sobą. Z tego to względu przeto wyraz piękno u różnych różnostronnie i różnostopniowie rozwiniętych w obliczu sztuki ludów gdy zważymy, okaże się nam najwłaściwiej pierwo-promień wszelakiej sztuki narodowej. A najprzód, najzupełniej błędnym mniemaniem jest, iż owa olimpijska sztuka grecka dla greckości swojej tak wieczno-trwałą i tak wieczno-wzorową okazała się i okazuje; bynajmniej - była ona najwięcej ludzką ze wszech sztuk, a w Grecji miejsce tylko miała, i wcale nie to drugie ponad innych ludów sztukę wyniosło ją. Koło zawsze jest kołem, bez względu na to, czy Euklides, czy mag perski kijem swoim podróżnym wokoło nogi je zakreślił, ale kabalistyczna myśl chaldejska z koła tego, lubo wspólnego wszystkim, zodiak wykreśli, gdy tymczasem dzisiejszy Anglik wyzębi je raczej, na oś wsadzi i do machiny wprzęże. I staną się oto rzeczy dwie, wcale odrębnej treści. Tak samo wyraz "piękny" w ustach dzieci oznacza "tęczowy", to jest - z wszystkich kolorów najsilniejszych złożony. U ludu ruskiego "piękny" znaczy krasny, a krasny - "czerwony". U Sybirczyków podróżnik Castrén zauważył, że dwa tylko wyrazy są determinujące piękność, to jest wyraz: "biały" i wyraz: "czarny", dla przyczyny niezmiernie jasnej, albowiem śniegu nawał leżącego ujednobarwia i ujednokształtnia subtelniejsze różnice rzeczy. Wyraz: "wielki" i "mały", "silny" i "słaby", "gęsty" i "rzadki" itp. Określają tam zawsze jednakowo "biały" lub "czarny". Lelewel podobnież zauważył, że głoskę b, wedle greckiego obiecadła - Kochanowski mówi obiecadło, nie abecadło - zamieniwszy na w, zamieniał się stopniowo i wyraz boli = "biały" na wyraz weli = "wielki" - i odwrotnie. U starożytnych przeto Greków wyrażenie "piękna" (χαλός) używało się i jako "dobre", "zacne", a w brzmieniu swym nosiło zarys najpełniejszej i najogólniejszej formy, to jest koła (polski nawet wyraz "koło" pochodzi z greckiego), i nosiło przeto jeszcze wyrażenie to ślad "ruchu", "życia", od χυλίω ("zataczać", krążyć", "obrót sprawować"). I nosiło w sobie jakoby wyraz "puchar", "toast", od wyrazu χύλτξ ("kielich") - i spełniało się. U starożytnych Rzymian, że sztuka nie była właściwie rzymską, oprócz wojskowej-inżynierii, wyraz przeto pulcher ("piękny") z zabranego do nich kraju przyszedł - to jest z Grecji. Ale oni złożyli go sobie z wyrazu πσλίζ ("wszech") i z wyrazu χορόζ ("chór"), i z brzmienia jeszcze ήρωζ ("bohater"), stanowiąc tym sposobem wyrażenie pojęcia rzymskiego o piękności, jakoby wszech-głosu, wszech-bohaterstwa i jakoby wszech-chrobrych chóru. U Germanów - u Niemców - piękność ma określnik: Schöne; ten nosi w sobie pojęcie obserwacyjne i do czasu zastosowywane, jakoby dojrzałość i dokończoność w porę właściwą określające; dlatego to brzmi w nim i wyraz "słońce" (Sonne), i wyraz "już" (schon), i wyraz scheinen ("wydawać się"), i nareszcie słowo schonen, które znaczy: "szanować", "chronić", "pilnować", "oszczędzać". U spadkobierców Rzymian, Włochów, którzy sobie utworzyli język drugi italski, jakkolwiek nie ma już onego zabranego Grekom wyrazu pulcher, i jest raczej swój własny bello, ten wszelako pokrewny jest starożytnemu rzymskiemu wyrazowi oznaczającemu "wojnę" (bellum) i "taniec" (ballo; ballare), jakoby określając, iż uradowanie się ze zwycięstwa jest piękności wszelkiej źródłem. Toteż nie ma zaiste ludu, u którego by uczucie publicznej radości i ostentacji politycznej znajdowało łatwiej i patetyczniej formy swoje. U Francuzów i u Anglików tenże sam wyraz włoski z niewielkimi wyrzutniami lub odmianami "piękność" znaczy. * U POLAKÓW określnik "piękno" dwa nosi brzmienia w sobie i rozwija się w trzecie: Złożony jest on albowiem z wyrazów "pieśń" i "jęk", a zamienia się w trzeci wyraz, jakoby "po-jęk-ność" i jakoby nad boleścią tryumf znaczący. Krótkość zarysu tego nie dozwala nam tu przebiegać wszystkich poetów polskich, i do onego otworzenia powyżej przez nas wyrazu "piękność" stosować. Ograniczam się przeto na zacytowaniu dwóch tylko wyjątków z dzieł Juliusza Słowackiego wziętych, raz z przyczyny, iż poeta ten najwyłączniej ze wszystkich poetów polskich jest artystą, drugi raz z przyczyny, iż wyjątki te najbliżej treść poszukiwaną określają. W Królu-Duchu mówi on tak o tajemnicach liry (pieśń III): XVII Stary był, pomnę, Zorian się nazywał. Gdy go palono, cichszy od owieczki, Na lirze sobie czasami podgrywał I szedł przez ogień z uśmiechem piosneczki. Ani klątw rzucał - ani wydobywał Głosu wielkiego z maleńkiej lireczki, Głaskał ją tylko, wyjaśniwszy lice, Niby zlęknioną, białą gołębicę. XVIII Zdawał się mówić i twarzą, i ręką Jakby nad brzegiem szemrządzego zdroja: "Nie bój się, liro, bo śmierć nie jest męką. Ani się lękaj cielesnego zboja! - Nie bój się, moja maleńka lirenko, Nie bój się, siostro! Nie bój, córko moja! - A na toż by to nasza mądrość była, Gdyby - przed śmiercią skonać nie uczyła. XIX Przyjmowano cię po domach, po chatach, Pókiś ty ze mną była wędrownicą; Bądźże dziś wdzięczna, a nie płacz przy katach, Bo się ucieszą i ton twój podchwycą... - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Czekaj - wstaniemy oboje po latach, Gdy błysną łuki z tęcz nad okolicą, Wstaniemy razem z wielką jaką zgrają Harfiarzy - co jak anioły śpiewają. Indziej, w najskończeniej pięknym i dojrzałym utworze swoim, Anhellim, tak naucza tenże o pięknem. Anhelli, rozdział II: Lecz wy będziecie w grobach i całuny będą na was spróchniałe; wszakże wasze groby będą święte, a nawet Bóg od ciał waszych odwróci robaki i ubierze was w umarłych dumną powagę - będziecie Tak, jak ojcowie wasi, którzy są w grobach, bo spojrzyjcie na każdą czaszkę ich: nie zgrzyta ani cierpi, lecz spokojną jest i zdaje się mówić: dobrzem uczyniła. Dalej - nawet o piękności kobiety, w rozdziale XIII: Serce jej od modlitwy ciągłej stało się pełne łez, smutków i niebieskich nadziei i wypiękniało na niej ciało. - Oczy rozpromieniły się blaskiem cudownym i ufnością w Bogu, a włosy stały się długie i podobne szacie obszernej, kiedy się w nie ubierała, i podobne namiotowi biednego pielgrzyma. Jako jednakże Grecy mieli w wyrazie χαλόζ formalne także określenie "koła", tak Polacy nie już w jednym i tym samym wyrazie "piękno" mają formalną onegoż podwalinę, ale w osobnym architektonicznej piękności określniku "ładny", "ładny" albowiem idzie od wyrazu "ład" - porządek i harmonię oznaczającego. I "ładny" jest wyrazem tak ściśle formalnym, jak "piękny" wewnętrznym i duchowym, tamten albowiem zastosowanie tylko harmonijne do porządku jakiegoś istniejącego okazuje, gdy ten przypuszcza dramę, boleść, jęk, a dokonania i po-konania onych, nowy zdobywając ład, spodziewa się. Niższym wiele od określenia "ładny" jest jeszcze na koniec wyraz "śliczny", znaczący jedynie piękność porównawczą, krytyczną, wyborową, a tłumaczący się brzmieniami swymi, iż oznacza rzecz obliczem z licznych pierwszą i wyborną. Co do wyrazu "brzydki", ten wybrzmiewa: bez-życia, bez-użytku będący; określnik zaś "szkaradny" znaczy: za-karę-dany, czyli potworny, czyli potwór. 39 TĘCZA Czyż łatwiej, łatwiej, planetę zwaśnioną Zeswoić z Tęczą Twórcy rozjaśnioną, Lub upiąć w niebie gwiazdy klamrą, Niż serca ludzi - wpierw, niż ludzie zamrą ?! PIĘKNO ... Bóg widzi wszystko - - "Jakże to być może, By tyle brzydot zniosło oko Boże ?..." - Chcesz poznać, jak to ? w drobnym przybliżeniu, Spojrzyj artysty okiem na ruinę, Na pajęczyny przy słońca promieniu, Na mierzw na polach, na garncarską glinę - - - Wszystko nam dał On, nawet ślad, jak widzi Sam, nie zazdrości nic, nic się nie wstydzi ! - Jest wszakże pycha, co złoci się słońcem Dufając, że jej słońce nie przenika; Ta - kontemplacji i wzroku jej końcem, Ta - zatrzymaniem Boskiego promyka, By zgasłą jasność i noc czuł u powiek Najniewdzięczniejszy twór na świecie: człowiek. - Wkażdej z sztuk niechże wszystkie lśnią - prócz onej Przez którą utwór będzie wyrażony. Wędrowny Sztukmistrz
Dziwna historia 3/6 Podaj mi ten wiersz młodego poety, któryśmy czytały dziś razem: W przestrzeni przez słońce zalanej Cienie się ścielą błękitnie, Na ziemi w puch biały przybranej Gałązka każda szkłem kwitnie… Błękitne cienie słały się po białych puchach zaścielających las i na nieruchomych świerkach każda gałązka szkłem kwitła, gdyśmy się spotkali u drzwi otoczonego świerkami domku leśnika. Czy wypadkiem? Tak się zdawało, lecz w rzeczywistości i tu leżały na dnie domysły czy przeczucia moje i jego. Faktem jest niejasnym może, lecz najzupełniej prawdziwym, że z oddalenia, bez porozumienia się głosem czy okiem, odgadywaliśmy nawzajem swoje myśli i zamiary. Nie po raz to pierwszy już wiedziony tym odgadywaniem zamysłów i upodobań moich przybywał tam, gdzie byłam i nie po raz pierwszy ja ze swej strony odgadywałam, że on przybędzie… Więc choć nie oczekiwałam, jednak nie zdziwiłam się, gdy w białej alei leśnej… Jechał aleją śnieżną, tworząc razem z pięknym wierzchowcem swym i białością lasu obraz z zimowej czy z rycerskiej baśni. Za chwilę dowiedzieć się miałam, jak bardzo, jak wcale nie był dumny; później w szacie z grozy i rozpaczy przyjść do mnie miała wiadomość, jak bardzo, jak niezmiernie był słaby. Ale wówczas, gdy wśród cichych szkieł szronu i marmurów śniegu zbliżał się ku leśnemu domkowi, biła z niego siła i duma syna rycerskiego rodu. We krwi mieć je musiał razem z rycerskim wdziękiem; myślałam, że musi również mieć je w duszy. Patrząc na zbliżającego się myślałam, że tuż, tuż jeździec wyciągnie silne ramię i dokona wielkiego czynu lub w turniejowej gonitwie zwycięzca, na ostrze miecza przyjmie wieniec chwały. Byłyż to tylko pozory, złudzenia? Tak!… Nie!… I tak, i nie. Zeskoczył z konia i w mgnieniu oka znalazł się u stóp moich, na klęczkach. Krzyknęłam ze zdziwienia, bo dotąd nie było pomiędzy nami nic… Zaręczały się dotąd z sobą promienie ócz naszych, uśmiechy ust, brzmienia głosów, ale powiedzianego nie było nic… Teraz ręce moje uwięzione były w jego dłoniach, a z ust mu płomiennym potokiem lały się słowa miłości i — rozpaczy. Rozpaczy? Człowiek ten młody, piękny, bogaty, który tam u różanego krzaku wydał mi się upostaciowaniem samej tylko, samej jednej radości życia, rozpaczał. Bledszy niż wtedy, gdy walczył z szałem swych stepowych koni, ze złotą brwią boleśnie ściągniętą i oczyma do ciemnych otchłani podobnymi mówił, jak mocno, jak głęboko mnie kocha i jak głęboko, rozpacznie czuje się mojej miłości niegodny. Domek leśnika chwilowo opustoszały był ze swych mieszkańców; byliśmy sami. Byliśmy sami w białej izbie, za której małymi oknami ciężko na gałęziach świerkowych wisiały wielkie kwiaty śniegu i tylko niewidzialna, w ciemnym kącie jego duszy zaczajona, była z nami — straszna nasza dola. Lecz jakimkolwiek był i cokolwiek w przyszłości popełnić miał ten człowiek, widziałam go wtedy szczerym aż do dna. Wyznawał przede mną wszystko, co w nim i w minionych dniach jego było słabością i winą, a pokora tych wyznań miała w sobie przejmujące krzyki cierpienia. Cierpiał. Te niepochwytne drgnienia duszy, które spomiędzy ludzi wszystkich sama jedna w nim spostrzegałam czy przeczuwałam, były żalem palącym, tęsknotą bezbrzeżną. — Czy pamiętasz ostatnią strofę tego wiersza młodego poety? I tęskność za dolą, za złotą, Co ją jak okiść wiatr zmiata, Jest skrytą za tobą tęsknotą, Anima immaculata! Człowieczą prawdę, głęboką, choć rzadką, zamknął w strofie tej młody poeta. Byłam wówczas świadkiem palącej tęsknoty człowieka za postradaną czystością swej duszy, niezmiernej żałości jego nad tym, że w dniach próżniaczych i płochych przepadła mu jego anima immaculata. To upragnienie czystości i te namiętne rzuty ducha ku podźwignięciu się z nizin na wyżyny były najgłębszą przyczyną rozkochania się jego w dziewczynie tak doskonale czystej i myśli swe na wyżynach trzymającej, jaką podówczas byłam. Serce jego uczepiło się mnie jak nici, po której wspiąć się mogło do krain świetlistych. Z prośbami o szczęście mieszały się mu na ustach prośby o wsparcie, o takie wsparcie, jakiego kropla rosy użycza roślinie okrytej przydrożną kurzawą. Marzył, że gdy mu podam rękę, podźwignie się z kurzawy. O czynach dobrych, o trudach wytrwałych, o cnocie czystej roił tyleż prawie, co o raju miłości podzielonej. Odsłaniało się w nim przede mną ogromnie tkliwe rozróżnianie strony życia ciemnej od jasnej i ogromne pożądanie przebywania po stronie jasnej. Dlaczegóż tyle razy zsuwał się z niej na ciemną? Z jakże rozumną i z jakże dobrą pokorą wyznawał przede mną te braki natury i te wpływy świata, które wobec pokus i ponęt rozmaitych czyniły go słabym! Bo nie był z rzędu tych słabych, którzy nie mają w sobie siły, lecz z tych, w których z siłą razem mieszka słabość. I ta właśnie siła jego, truta, paraliżowana, zwyciężana przez słabość, przerabiała się na palącą tęskność za marzonymi wiecznie i wiecznie niedościganymi strefami światła, na żałość za umknionym z dłoni, za znikłym w odmętach życia, za postradanym tym ptakiem niebieskim, o skrzydłach z lazuru i kryształu, któremu na imię: anima immaculata. Słuchałam i słowa jego uderzały o najwyższe niebiosa mego serca. Myślałam, że tylko człowiek z duszą wielką może tak dobrowolnie i aż do dna ukazywać swoją małość przed istotą, która mu jest droga i której pożąda; myślałam, że ta rozdzierająca mowa jego jest czynem pięknym i że do życia pięknego zdolność niezmierną posiadać musi ten, kto posiada tak żałosne jego upragnienie. Więc odpowiadałam mu zrazu łzami tylko, ale potem uczułam, że myśl moja dostaje skrzydeł i płomiennym natchnieniem porwana mówić mu zaczęłam wszystkie te słowa mowy ludzkiej, które pocieszają, koją, pieszczą, kochają, dźwigają… wszystkie dobre, piękne, jasne, gorące słowa mowy ludzkiej… I wtedy to, wśród tej rozmowy, zakochała się w nim moja dusza… A zmierzch, od wiszących za oknami kwiatów śniegowych biały, znalazł nas na ławie leśnego domku siedzących obok siebie z połączonymi dłońmi i owiniętych lazurami takich marzeń, jakich bezchmurnie słuchać by mogło lazurowe oblicze nieba. Bez oglądania się na ludzkie zadania i opinie, na chęć czy niechęć najdroższego mi dotąd człowieka, mieliśmy cicho i skromnie zaślubić się w maju, miesiącu pierwszego spotkania się naszego i rozkwitania po lasach dzikich róż. A potem ileż nadziei, ufności, słodyczy, postanowień wielkich i niemal bohaterskich — ach! — niemal świętych zamiarów! Nutę bohaterstwa, niemal świętości, on pierwszy wlał w te rojenia nasze. Mniemał, że zła przeszłość jego odebrała mu prawo do szczęścia, do tak wielkiego szczęścia, jakie posiadł wraz z moim kochaniem i że tę złą przeszłość odkupić mu potrzeba jakimś wyrzeczeniem się, jakimś trudem, dokonaniem jakiegoś czynu czy zadania. Myśl ta była tak surowa, że nie mogłam zrazu wyrozumieć jej do głębi. Odkupienie zła przez dobro? Pokuta? Dobrowolne zadawanie sobie cierpień na łonie szczęścia? Lecz gdy wyrozumiałam, wzlecieliśmy razem ku tym najwyższym strefom, na których rzadko bardzo bywają ludzkie marzenia. Mieliśmy majątki nasze rozdać na dzieła miłości i miłosierdzia, a sami żyć zaledwie bez niedostatku, nie pożądając i nie szukając żadnych uciech innych oprócz tej niewymownej, że należymy do siebie, że jesteśmy z sobą, że trzymamy się za ręce i że dusze nasze trzymają się za skrzydła… Mieliśmy wzbijać myśli nasze ku najwyższym szczytom wiedzy, a serca rzucać w ogniska uczuć najszerzej po ziemi rozpostartych. Mieliśmy wspólnymi siłami czynić to, czego nikt nie uczynił, i zajść tam, kędy nikt nie zaszedł, nie przez dumę, lecz przez pokorę właśnie i z wdzięczności za to szczęście niewymowne, że jedno dla drugiego jesteśmy na ziemi… O, młodości! O, wiaro i siło młodości! Raju serc! Locie dusz! O, oczy śniegowych kwiatów, któreście przez drobne szybki patrzały w nasze rozpromienione ogniem świętym oczy! O, szumie lasu, któryś o zmierzchu z cicha wtórować począł słodkim naszym szeptom. Czyliż to wszystko złudzeniem tylko było, marą tylko, płonnym okłamywaniem się płonnych dusz człowieczych? — Tak! Nie!… i tak, i nie! Domek leśnika opuściłam z zaręczynowym pocałunkiem na ustach i z duszą w ekstazie. Ale… Daj chwilę spocząć przed spojrzeniem w przepaść! Ale w maju nie wzięłam ślubu… Umówiliśmy się, że przyjdzie on wkrótce do brata mego, aby mu o zamiarach naszych oznajmić i o zgodzenie się na nie prosić. Wymagał tego nie tylko obyczaj powszechny; wymagało tego serce moje, nie mogące przecież wyrzucić z siebie uczuć wdzięczności, przywiązania i obowiązku. Myśl o tym spotkaniu się ich i o tej rozmowie napełniała mnie trwogą niewypowiedzianą. Pomiędzy dwoma tymi ludźmi stało coś na kształt nienawiści, do wytłumaczenia wcale nie trudnej. Wobec surowych zasad moralnych i obywatelskich brata mego, wobec jego doskonale czystej i bardzo czynnej przeszłości, przeszłość człowieka, który marnie albo i występnie dotąd trwonił lata, siły i majątek, była łachmanem godnym tylko wzgardy. Ten drugi zaś zazdrościł, strasznie zazdrościł tamtemu nieskazitelności, powagi, nie urzeczywistnionych jeszcze, lecz już przewidywanych przeznaczeń, z których przeglądało blade i może krwawe, lecz ukoronowane oblicze bohaterstwa. Ta wzgarda z jednej strony i ta zawiść z drugiej, które leżały na samym dnie wzajemnych dla siebie uczuć tych dwóch ludzi, pozostałyby pewnie bierne i niewypowiedziane na zawsze, gdyby nie wzmagał ich, nie rozjątrzył i ostatecznie do krzyku nie pobudził wypadek, którego ja byłam przyczyną. Ach, nie myśl, że był to krzyk rozgniewanego, grubiańskiego głosu! Byli obaj ludźmi dobrze wychowanymi i najlżejsze podniesienie głosu, żadne słowo obraźliwe czy obelżywe nie dosięgło pokoju sąsiedniego, zza zamkniętych drzwi pracowni mego brata. I dziwnie krótko trwała tocząca się za tymi drzwiami rozmowa; i nie wiem, w której sekundzie tych kilku minut padł grom, ze zwarcia się dwóch tych chmur wystrzelony… Ale gdy drzwi się otworzyły, zobaczyłam na twarzy człowieka kochanego porażenie od gromu. Coś osłupiałego i razem namiętnie obrażonego, coś złego i zarazem tragicznego rozlewało się po jego śmiertelnie zbladłej twarzy i świeciło w sztyletach oczu bolesnych i ostrych. Rzuciłam się ku niemu, ale gestem ręki powstrzymał mnie z dala od siebie i białymi wargami wyszeptał: — Tutaj… nie! Pod dachem tego człowieka… nigdy! Jeżeli wytrwasz, jeżeli zechcesz, to gdzie indziej… Nie miał prawie oddechu w piersi. Nieprzytomnie prawie ścisnął mi obie ręce, zdaje się, że bez łez załkał i wybiegł z domu. Stanęłam przed bratem cała w drżeniu i w płomieniu, zamierającym głosem pytając, co mu powiedział. Tak samo jak tamten blady i w oczach rozgorzały, ale zawsze panujący nad sobą, zawsze silny i stanowczy, nic mi nie powtórzył, z niczego się nie tłumaczył, tylko z wielkim spokojem w postawie i głosie rzekł, że łacniej by umarł, niżby przystał na to, abym została żoną tego — łotrzyka. Nie odpowiedziałam ani słowa, lecz nazajutrz nie byłam już pod dachem swojego rodzinnego domu. Byłam pod dachem swojej bliskiej krewnej, kobiety nieskazitelnej, ale wyrozumiałej, kochającej mnie, łagodnej. Było to owo „gdzie indziej”, o którym w strasznej chwili wspomniał i za które po dniach paru z radością niewypowiedzianą, z wdzięcznością bez granic, na klęczkach mi dziękował. Trwałam więc. Pomimo że każde wspomnienie o bracie rozdzierało mi serce, trwałam w uczuciach swoich i w zamiarach, i nade wszystko, o Boże! tyś wiedział, że nade wszystko trwałam w pragnieniu, w namiętnym i zachwyconym pragnieniu ratowania, wznoszenia, zabawiania tej duszy ukochanej, tak słabej i razem tak silnej, tak poplamionej i tak za czystością stęsknionej, która wszystkie swoje słabości, siły, plany i tęsknoty tak prosto i szczerze, pokornie i wzniośle zwierzyła sercu memu i dłoniom mym powierzyła, pomocy ich wzywając. Ale w maju nie wzięłam ślubu, bo właśnie gdy po lasach rozkwitły róże dzikie, brat mój i on zniknęli mi z oczu. Porwał i uniósł ich wiatr wypadków. Wtedy to imię brata mego rozbrzmiało po świecie sławą krótką, lecz głośną i świętą… Nie powiedziałam ci zaś jeszcze, jak nazywał się tamten. Odwróć oczy! Nie patrz na mnie, gdy imię to wymawiać będę… A gdy wymówię je, miej litość!… Stefan Niegirycz…
Surowy, podły ojciec, który wyżywa się na rodzinie, niczym na żydowskich więźniach w obozie. Wojskowy dryl panujący nawet w trakcie zabawy i indoktrynacja realizowana od kołyski. Czy dzieciństwo małych Franków i Goebbelsów rzeczywiście właśnie tak wyglądało? Zobacz film: "Paweł Kukiz: zaniedbania opieki zdrowotnej ciągną się od lat i są ogromne" spis treści 1. Mała księżniczka Göringa 2. Razem do końca 3. Laleczka Himmlera 4. "Dobre" rady Hansa Franka 5. Mali nieznajomi rozwiń 1. Mała księżniczka Göringa Dla członków Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników (NSDAP) posiadanie rodziny stanowiło jeden z najważniejszych obowiązków względem "Tysiącletniej" Rzeszy. Nie inaczej było w przypadku czołowych nazistów. Liczne potomstwo gwarantowało przedłużenie aryjskiej rasy i było dowodem prawdziwego męstwa. Hitler z małą Eddą Göring ( BY-SA Piękna gromadka maluchów, pasująca jak ulał do kronik filmowych i do spędzania czasu z wujciem Adolfem, wydawała się po prostu niezbędna. Dzieci trzeba było oczywiście odpowiednio wychować i nawet najbardziej "zapracowani" poplecznicy Führera znajdowali na to nieco czasu. "Edda Göring, która w chwili aresztowania ojca miała siedem lat, była jego jedynym dzieckiem. Jako rozpieszczana córka marszałka Rzeszy wiodła uprzywilejowane życie, mając do dyspozycji część wielkiego zamku, która służyła jej za plac zabaw" – napisał w swojej książce "Dzieci Hitlera" Gerald Posner i ani trochę nie przesadził. Jeden z głównych twórców III Rzeszy miał rozmach we wszystkim, także w spełnianiu zachcianek swojej jedynej. Dziecko przyszło na świat trzy lata po jego drugim ślubie, w roku 1938. Oczywiście chrzciny musiały mieć właściwą oprawę. Sakramentu udzielił Eddzie biskup Rzeszy Ludwig Müller, a jej ojcem chrzestnym został oczywiście Hitler. Wśród gości znaleźli się najbogatsi przedsiębiorcy i wysoko postawieni naziści, nie dziwi więc, że mała księżniczka otrzymała mnóstwo drogich prezentów. Również dzień urodzin dziewczynki zawsze był okazją do wielkiego świętowania. Dodatkowo Göring, jeśli tylko był w domu, poświęcał córce bardzo dużo czasu i uwagi. Nawet kiedy pochłaniały go obowiązki służbowe, codziennie dzwonił do żony i dziecka. Po latach Edda wyznała, że ma same dobre wspomnienia związane z ojcem. Przez całe życie przechowywała list, który wysłał do niej z więzienia i który jest chyba najlepszym podsumowaniem ich wzajemnej relacji: "Moje najdroższe, słodkie dziecko! Moje złoteńko! To już drugi raz, kiedy przypadają Twoje urodziny, a ja nie mogę być z Tobą. A jednak, moja najdroższa, dziś jestem szczególnie blisko Ciebie i przesyłam Ci najgorętsze, płynące z najszczerszego serca pozdrowienia. Z głębi duszy modlę się do Wszechmogącego Boga, żeby opiekował się Tobą i Ci pomagał. Nie mogę wysłać Ci żadnego prezentu, ale moja bezgraniczna miłość i tęsknota otaczają Ciebie i zawsze będą! Wiesz, wróbelku, jak bardzo Cię uwielbiam. Zawsze jesteś taka słodka i czuła. Zawsze będziesz naszym szczęściem i radością. (…) najczulsze uściski i całusy od Twojego Papy". 2. Razem do końca Słynne jest zdjęcie z Wigilii roku 1937, na którym wykonując gest nazistowskiego pozdrowienia, Joseph Goebbels spogląda z dumą i lekkim uśmiechem na dwie ze swoich córek. Dziewczynki posłusznie odtwarzają ruchy dorosłych, jednak ich spojrzenia są nieobecne – z pewnością są już znudzone długą uroczystością, w której muszą uczestniczyć. Ze swoją żoną Magdą minister propagandy miał aż szóstkę dzieci (kobieta miała także syna z poprzedniego małżeństwa). Wielodzietna rodzina zapewniła mu uznanie ze strony opinii publicznej oraz – co ważniejsze – samego Hitlera. Goebbels z dziećmi podczas Wigilii. Gdy urodziły się dwie pierwsze córki, Joseph był nieco rozczarowany. Oczekiwał męskiego potomka, ale smutek był chwilowy, później zawsze nazywał je swoimi małymi aniołkami. Co ciekawe syn, któremu dano na imię Helmut, wcale nie był ulubieńcem tatusia. O chłopcu pisał surowo, że "w jego wychowaniu musi być miejsce na lanie i trzeba mu wybić z głowy upór". Świadkowie opowiadali jednak, że czołowi nazista III Rzeszy był dobrym ojcem. Co ważne, nie indoktrynował swoich dzieci, wystarczało mu, że robiła to szkoła. Magda Goebbels lubiła, gdy rodzinne życie toczyło się utartym, jasno ustalonym rytmem. Tymczasem Joseph pozwalał sobie na odrobinę spontaniczności. Dzieci w jego otoczeniu były radosne; ojciec pozwalał im na małe odstępstwa od zasad – potrafił wrócić późno do domu i zgromadzić maluchy ubrane już w piżamki na wspólnym oglądaniu filmu. Potem cała rodzina rozmawiała o tym, co obejrzała. Chociaż Magda prowadziła dom rozsądnie i pilnując budżetu (u Goebbelsów co chwila byli goście, których trzeba było nakarmić), uroczej szóstce niczego nie brakowało. Dzieciom kupiono nawet kucyka z małym wozem, by mogły spędzać dużo czasu na dworze. W zabawach często towarzyszył im ojciec, a szczęście familii pokazywano w kronikach filmowych. Goebbelsowie z gromadką dzieci byli wzorcową nazistowską rodziną ( BY 30) Rzeczywistość nie była jednak aż tak różowa. Goebbels, jak większość wysoko postawionych nazistów, nie potrafił dochować żonie wierności. Pierwszą jego kochanką była praca, drugą (i kolejnymi) około czterdzieści różnych kobiet, z których najważniejszą była Lida Baarova. To oczywiste, że gdy minister zatracał się w swych obowiązkach zawodowych, by potem kontynuować swoje romanse, miał znacznie mniej czasu dla rodziny. Dzieci Goebbelsów jako jedne z nielicznych nie musiały dźwigać brzmienia strasznej przeszłości, ale nie dlatego, że pogodziły się z czynami i poglądami ojca. 1 maja 1945 roku Helga (12 lat), Hildegarda (11 lat), Helmut (9 lat), Hedwiga (8 lat), Holdine (7 lat) i Heidrun (4 lata) stali się ofiarami rozszerzonego samobójstwa zaplanowanego przez własnych rodziców. 3. Laleczka Himmlera Najwięcej o tym, jakim ojcem i głową rodziny był Heinrich Himmler, dowiadujemy się z jego listów do żony Margi. Dzięki tej wymianie korespondencji życie „Heiniego” zostało wyjątkowo dobrze udokumentowane. Później w sposób bardzo oszczędny i w samych superlatywach wypowiadała się o nim córka Gudrun, nazistowska księżniczka, która aż do śmierci w wieku 88 lat pozostała wierna ideologii rodziców. Jasnowłosa, niebieskooka dziewczynka urodziła się latem 1929 roku. Stała się idealnym dzieckiem w przynajmniej początkowo idealnej rodzinie. Już w czasie, gdy Margi była w ciąży, Himmler bardzo troszczył się o nią, a co za tym idzie – o nienarodzone jeszcze dziecko. W listach pisał, by kobieta dbała o siebie, nie przemęczała się, jadła powoli, przyjmowała witaminy i dużo spała. Himmler z żoną i córką. ( BY-SA Nazywał ją "mamusią" ich "słodkiego łobuziaka". Listownie całował ją też w brzuch. Widać zatem, że bardzo chciał zostać ojcem. Wysyłał żonie nie tylko czułe słówka i ciepłe myśli, ale też oczywiście pieniądze. Po narodzinach dziewczynki, by móc nacieszyć się rodzinnym szczęściem, wziął nawet dwutygodniowy urlop. W późniejszych listach zachwalał swą córeczkę, ślicznego aniołka o pięknych oczkach, za każdym razem pamiętał o dziewczynce i przesyłał jej całusy. Tęsknił za żoną i słodkim dzieciątkiem, zazwyczaj odliczając czas do spotkania. "Tatusiowi na walizkach" przez cały czas brakowało jego "dobrej Laluni". Tak samo jak bez wahania podpisywał wyroki śmierci, tak bez najmniejszych wątpliwości wyznawał swoim "kobietkom" miłość. W późniejszych latach Gudrun sama pisała listy do ojca. Dziękowała mu w nich za słodkości i prezenty. Jednym z jej najpiękniejszych wspomnień była radosna wizyta w obozie koncentracyjnym, obrazy namalowane przez więźniów, pyszny obiad i uroczy ogród. Jeszcze za życia ojca Gudrun odnotowywała w swoim pamiętniczku podziw dla tego bezlitosnego człowieka, po jego śmierci pielęgnowała zaś pamięć po nim. Widziała w nim bohatera, który miał przed sobą ciężkie zadanie usunięcia "śmieci" z III Rzeszy. Po wojnie, już jako dorosła kobieta, poświęciła się wsparciu byłych nazistów. Pomagał jej w tym mąż, który podzielał jej poglądy. Gudrun do końca życia broniła Himmlera, nie wierzyła w jego samobójstwo (twierdziła, że został zabity) i uważała, ze nie był potworem, a wszystko, co mówili o nim alianci, to podłe kłamstwa. 4. "Dobre" rady Hansa Franka Hans Frank był mężem stenotypistki Brigitte Marie Herbst i ojcem piątki dzieci, w oczach których przez lata jawił się po prostu jako wiecznie skupiony na pracy, nieobecny człowiek. Reszta świata wiedziała jednak, jakie ma poglądy, i informacje te prędzej czy później musiały dotrzeć do jego potomków. Po wojnie najwięcej na temat "tatusia" mieli do powiedzenia Norman i Niklas. I bynajmniej nie próbowali go usprawiedliwiać (w przeciwieństwie do rodzeństwa). Pierwszy z nich, jako pierworodny, był pupilkiem ojca. To jemu Hans poświęcał najwięcej czasu wygospodarowanego z napiętego grafiku. Ściągnął go za sobą nawet na Wawel, często jednak wyjeżdżał i bywało, że chłopiec zostawał w zamku jedynie ze służbą. Już wcześniej Norman czuł się bardzo samotny, co opisał Posner w "Dzieciach Hilera": "Mieliśmy (…) bardzo dużą willę z wielkim ogrodem, ale obok nas nikt nie mieszkał. Musiałem się bawić z szoferami. Podczas przerw uczyli mnie boksować i palić papierosy. Grałem też w tenisa, sam ze sobą, odbijając piłeczkę od ściany. Ojciec był stale w rozjazdach, a matkę pamiętam albo w ciąży, albo podczas pobytów w szpitalu. (…) Nie miałem żadnych kolegów ze szkoły, bo nasza willa znajdowała się na uboczu i nikt mnie nigdy nie odwiedzał". Hans Frank z rodziną. Od roku 1942 Frank zajmował się właściwie tylko pracą, rodzina zeszła dla niego na dalszy plan. Jednak kiedy wymagała tego sytuacja, znajdował czas, by przymuszać dzieci do spotkań z nazistami najwyższego szczebla, co trwało godzinami, a u najmłodszych wywoływało nie lada stres. Z wiekiem Norman stawał się coraz bardziej zamknięty w sobie. W końcu introwertyczny chłopiec wyrósł na przytłoczonego swym pochodzeniem dorosłego, który wspominając ojca, płakał. Tym bardziej, że jako dziecko był pewien, że Hans po prostu piastuje wysokie stanowisko i jest bardzo zajęty. Prawda o tym, co go tak zajmowało, okazała się dla Normana druzgocąca. Nigdy jednak w nią nie zwątpił. Usłuchał za to ojcowskiej rady, której Hans udzielił mu w więzieniu: by nie przesadzał ze szczerością, bo skończy jak ojciec. Kazał mu zawsze się zastanowić, nim wygłosi jakiś pogląd. Skutek był taki, że jego pierworodny syn stał się jeszcze bardziej skryty. 5. Mali nieznajomi Najmłodszy Niklas miał do ojca znacznie więcej żalu i nie przebierał w słowach, gdy o nim opowiadał. Często wspominał rozpad rodziny. Małżeństwo skupionego na karierze Hansa Franka po jakimś czasie istniało już tylko na papierze. Napięcia pomiędzy rodzicami miały oczywiście silny wpływ na dzieci. Dla Niklasa trudne było także to, że Hans nigdy nie okazywał mu uczuć. Nie mówił potomkom, że ich kocha, potrafił wręcz odezwać się, niby żartując: "kim jesteś mały nieznajomy, co tu robisz?". Zważywszy, że w jednym z listów źle zapisał imię syna, ten żart nabiera bardzo ponurego wydźwięku – Hans wcale nie znał swoich dzieci. Bywał też w stosunku do nich bardzo surowy. Gdy Niklas niechcący zniszczył jego okulary, ojciec najzwyczajniej w świecie go spoliczkował. Nie umiał okazywać czułości, zadbał jednak o przerażającą atrakcję dla najmłodszego syna. Zabrał go do obozu koncentracyjnego, gdzie chłopiec mógł obserwować wyczerpanych więźniów jeżdżących na ośle. Inną makabryczną zabawą, na którą pozwalano dzieciom, była gra w chowanego pomiędzy grobami polskich władców na Wawelu. Niklas znienawidził oboje swoich rodziców i każdemu z nich poświęcił książkę. Norman postanowił nigdy nie mieć własnych dzieci, uważał bowiem, że rodu Franków nie należy przedłużać. Ich siostra Bridgette zmarła w wieku 46 lat, najprawdopodobniej popełniwszy samobójstwo. Przez całe życie miała obsesję, że odejdzie w tym samym wieku, co ojciec – i tak też się stało. Brat Michael został alkoholikiem. Hans, choć prawie nieobecny za życia dzieci, zostawił im spadek, z którym trudno było sobie poradzić… Choć zaangażowanie polityczne i odgórne przyzwolenie na romansowanie odciągało nazistów od ich rodzin, nawet ci wyjątkowo zajęci znajdowali nieco czasu dla swoich dzieci. Nawet jeśli kontakt ten był nikły, na potomków zbrodniarzy wojennych zwrócone były później oczy całego świata. Korzystając z uwagi mediów, można było przeprosić za czyny wyrodnego rodzica, tak jak to zrobił Niklas Frank. Można też było, niczym Edda Göring, do końca bronić jednego z najokrutniejszych ludzi w historii. O AUTORZE: Zuzanna Pęksa - Absolwentka filologii polskiej, specjalność filmoznawstwo. Z uwagą wysłuchuje i spisuje, co mają do powiedzenia świadkowie historii. Zobacz również: Błażej Staryszak i Krzysztof Wiśniewski napisali książkę "Tata nie ma siły". Mówią, jak zmieniło ich rodzicielstwo polecamy
Pierwszy elektryczny motocykl firmy Harley-Davidson wyjechać ma na drogi najpóźniej za 5 lat. Psucie marki czy naturalny rozwój? Harley-Davidson to prawdziwa ikona wśród motocykli. Marka kojarzona jest z przyjemnym dla ucha rykiem, wolnością i potężnymi silnikami. Branża motoryzacyjna się jednak zmienia – producenci samochodów coraz częściej rezygnują z pięknego brzmienia na rzecz ekologii i montują w swoich pojazdach silniki elektryczne. Harley-Davidson planuje zrobić to Harley-Davidson zapowiedziała, że w ciągu najbliższych pięciu lat na drogi wyjedzie jej pierwszy w pełni elektryczny motocykl. Czy takie połączenie ma prawo się udać albo w ogóle istnieć? Cóż, na to pytanie każdy z was musi sobie sam odpowiedzieć. Tymczasem skoncentrujmy się na jeszcze w 2014 roku firma Harley-Davidson faktycznie zaprojektowała prototyp elektrycznego motocykla (to ten widoczny na zdjęciu otwierającym newsa). LiveWire, bo tak się nazywał, osiągał „setkę” w mniej niż 4 sekundy, a jego maksymalna prędkość wynosiła 160 km/h. Motocykl LiveWire został jednak zdyskwalifikowany przez to, że po jednym, trwającym 3,5-godziny ładowaniu, był w stanie przejechać tylko niespełna 90 kilometrów. Teraz firma Harley-Davidson powraca do tej koncepcji, ponieważ technologia wciąż idzie do przodu i wkrótce tego typu problemy powinny odejść w są jeszcze ostateczny wygląd ani charakterystyka elektrycznego Harleya-Davidsona. Już teraz jednak z całą pewnością można stwierdzić, że Amerykanie próbują przyciągnąć nową generację klientów. Najwyższy zresztą czas – przeciętny nabywca (według danych sprzed dwóch lat) urodził się w 1965 marki czy naturalny rozwój?Źródło: The Verge. Foto: Harley-Davidson
Uważamy za piękne to, co kochamy, więc im bardziej pozwolimy sobie kochać, tym więcej piękna dostajemy paczkę gazet z pięknymi modelkami na lśniących okładkach. Przynajmniej każe się nam myśleć, że są piękne. Dziewczyny bez wątpienia są atrakcyjne i ubrane w drogie rzeczy, ale też nie są prawdziwe. Poddane zabiegom w Photoshopie mają na twarzach drogi podkład, maskarę i eyeliner, których nałożenie zajęło specjalistom od makijażu pewnie kilka godzin. Mają być przykładem, jak powinny wyglądać wszystkie kobiety, ale ten przykład jest jest piękno?I nie mówię tu tylko o fałszowaniu rzeczywistości przy pomocy Photoshopa. Fałsz polega na uzależnieniu od ryzykownych strojów, odsłaniających ich kształty. Taki widok ma podniecać mężczyzn i wywoływać zazdrość u kobiet. Czy to naprawdę jest piękno? Chodzi o to, by stać się przedmiotem pożądania i zazdrości? Chyba nie. W naszym domu są trzy nieletnie córki, więc te gazety trafiają prosto do w wychowaniu córek polega na tym, by przekonać je, że są piękne, w sposób, który uczyni je szczęśliwymi, spełnionymi dorosłymi kobietami, a nie w sposób, który będzie wywoływał zazdrość i niezadowolenie. Piękno to nie tylko wygląd zewnętrzny. Mogłoby się wtedy wydawać, że jedni to mają, inni nie, że jedni wygrali, a inni przegrali los na jakiejś idiotycznej loterii. Ludzkie ciało jest piękne, tak. Umysł też. Ale prawdziwe piękno kryje się jeszcze głębiej. Prawdziwe piękno można znaleźć w to nie przelotna uciechaWygląd zewnętrzny to najbardziej osobiste pole walki o piękno, ale szukanie piękna gdzie indziej też nie jest proste. Na przykład: pewien hiszpański artysta ukradł setki hostii z kościołów katolickich w okolicy i ułożył z nich słowo „pederastia”. Czy to bluźniercze, chamskie dzieło sztuki jest piękne?A piosenki w popularnych stacjach radiowych, opisujące kobiece ciało w sposób uwłaczający? Albo fakt, że nie mogę nawet pooglądać sportu w telewizji razem z dziećmi, bo mecze przerywane są zwiastunami filmów pełnych przemocy i horroru? Dzieci oglądają te reklamy, a potem w nocy mają może wszystko to można nazwać rozrywką: hiszpański artysta z pewnością wywołał poruszenie, piosenka w radio sprawia, że nogi same podrygują, a horrory na pewno pomagają się zrelaksować po długim dniu – ale o żadnym z tych zjawisk nie można powiedzieć, że jest piękne. Jest zaledwie przelotną traktujemy piękno jako miły dodatek. Dobrze mieć coś pięknego, ale nie jest to niezbędne, to luksus, bez którego można się obejść. Na przykład w moim kościele jedną z najczęstszych skarg na temat papieża i Watykanu, bo jestem niby taki ważny i ludzie czekają z zapartym tchem na moją opinię, jest zdanie, że Kościół ma za dużo dzieł sztuki i złotych kielichów. Nie można by tego sprzedać i nakarmić biednych za te pieniądze? Uważamy piękno za mniej ważne niż inne materialne w bazylice św. Piotra w Rzymie. Jak zdefiniować piękno?A piękno wokół nas uznajemy za tymczasowe, to, co jest piękne dziś, jutro może już piękne nie być. Mody się zmieniają. W każdym razie – piękno jest w oku patrzącego, prawda? To sprawa subiektywna, rzecz gustu. Jeśli tak jest, patrzenie na obrazy Moneta albo na Wielki Kanion mówi nam więcej o nas samych niż o świecie wokół nas. Mnie się podoba, Wam nie musi. Poza moimi własnymi upodobaniami piękno nie istnieje. Stało się kolejnym sposobem wyrażania płynie z odwiecznego źródła i dlatego prawdziwie wielkie dzieła sztuki i cuda natury są ponadczasowe i nigdy nie wychodzą z mody. Możemy powiedzieć, że są zwierciadłem Boga, odbiciem Jego wiem, czy można podać dokładną definicję piękna, bo choć nie leży przecież wyłącznie w oku patrzącego, prawdą jest, że im bardziej kogoś kochamy, tym bardziej staje się dla nas piękny. Kocham moją żonę, codziennie jest dla mnie zamiast definiować piękno, zapytajmy sami siebie: co kochamy? Co jest dobre? Co objawia prawdę o ludzkiej godności? Odpowiadając na te pytania, poznamy różnice między magazynem o modzie, a – powiedzmy – „Pietą” Michała piękno to coś więcej. Właściwie nasze ciała same dają nam wskazówkę co do jego trwałej istoty, bo na sztukę reagujemy nie tylko emocjonalnie, ale i fizycznie. Dowiedziono, że patrzenie na „Monę Lisę” przedłuża życie! Nie chodzi o dowolne dzieło sztuki czy muzyki, chodzi o takie, które wywoła zachwyt i podziw. Innymi słowy, potrzebujemy ponadczasowych arcydzieł, a nie okładek z półnagimi jest dobre dla duszyKto nie doznał uczucia spokoju, stojąc w gotyckim kościele, słuchając „Mesjasza” Haendla albo patrząc na wzburzone morze? Piękno jest dobre dla duszy. Nie jest tylko dodatkiem, potrzebujemy rozgwieżdżonego nieba pokazuje nam nasze miejsce we wszechświecie. Tylko ludzie umieją to docenić. Zwierzęta nie kontemplują odgłosu cykad, nie piszą symfonii, nie noszą pięknych sukni. Piękno dowodzi, że jesteśmy stworzeni, by poszukiwać czegoś więcej. Jest w nas coś specjalnego, i może – może – istnieje stwórca tego piękna, który także jest Michała Anioła. Uważamy za piękne to, co kochamy, więc im bardziej pozwolimy sobie kochać, tym więcej piękna odnajdziemy. W ten sposób dowiemy się, że za wszystkim tym kryje się źródło piękna, Bóg, który sam jest piękny. Jeśli stworzył nas na swój obraz i podobieństwo, my także jesteśmy piękni. Każdy człowiek ma wieczną wartość. Nikt nie jest „do wyrzucenia”. To dlatego Kościół ma tyle pięknych przedmiotów, dlatego Bóg dał nam majestatyczny wszechświat. Każda osoba ludzka zasługuje na to, by móc zatrzymać się w zachwycie nad majestatem te magazyny, pełne obrazów fałszywej piękności, ale codziennie przypominają mi o tym, że moich bliskich, pięknych i ukochanych mam trzymać mocno i nigdy się ich nie także:Dlaczego rządzą nami stereotypyCzytaj także:Jennifer Aniston, co zrobisz ze swoją urodą?Czytaj także:Kobiece piękno zatrzymane w kadrze [zdjęcia]
nazywał się dla pięknego brzmienia